Prawie 3 godziny w charakterze świadka zeznawała 44-letnia Barbara S., dyżurna ze Straży Pożarnej. Zeznała, że w dzień tragedii służbę pełniła jednoosobowo, a pierwsza informacja o zdarzeniu była szczątkowa, z miejscowością i ulicą, ale bez numeru. Chwilę potem Barbarę S. próbowano połączyć telefonicznie z osobą zgłaszającą tragedię - najprawdopodobniej była to jedna z dziewczyn, które były uwięzione w escape roomie, niestety ta próba się nie udała.
"Nie było żadnej zwłoki w skierowaniu do działań strażaków, ani problemu z napływaniem informacji, one były przeze mnie analizowane i przekazywane dalej" – oceniła na sali rozpraw swoje działania dyżurna.
Wczorajszy dzień w sądzie wykazał, że w dyżurce strażaków, w momencie zdarzenia i przyjmowania zgłoszenia przebywały osoby nieuprawnione. Oprócz pełniącej dyżur 44-letniej Barbary S., na stanowisku kierowania obecne były dwie osoby. Jedną z nich był Jacek G., emerytowany strażak i ojciec dziecka Barbary S. Podczas jej dyżuru przyszedł po dokumenty i był również obecny podczas powiadomienia o pożarze. Dyżurna przyznała, że nie wiedziała, że obecność innych osób na stanowisku kierowania powinna zostać odnotowana w analizie zdarzenia jako istotna okoliczność. Zaprzeczyła też, by konsultowała z Jackiem G. podejmowane decyzje, co do akcji z 4 stycznia 2019 r. Podkreśliła kilkukrotnie na sali rozpraw, że pełniła dyżur jednoosobowo i sama podejmowała decyzje, a obecność Jacka G. nie miała na nie wpływu.
Polecany artykuł:
Podczas wczorajszego procesu udało się przesłuchać tylko dwóch świadków, choć w planach było pięciu. Strażacy zeznawać będą także na jutrzejszej rozprawie.
Proces przed Sądem Okręgowym toczy się od 14 grudnia ubiegłego roku. O umyślne stworzenie niebezpieczeństwa pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu 15-latek oskarżonych jest czworo osób.